Przenikanie świata rzeczywistego i eterycznego są dla mnie nową (mogę już chyba powiedzieć, że stałą) rzeczywistością. Każdego dnia wciąga mnie (dosłownie mam takie uczucie) w eteryczność. Budzę się rano raczej w standardowym trybie, po czym po godzinie czy dwóch (przeważnie), nagle moja rzeczywistość rozmywa się, gęstnieje, staje się spowolniona. Patrzę tymi samymi oczami, ale widzę rzeczy inaczej. Dźwięki docierają do mnie niewyraźnie, z szumem. Czuje się jakbym była otumaniona. Poruszam się automatycznie, jakby na pamięć.
Miałam zdarzenie na siłowni, które pokazało mi z czym się aktualnie mierzę. Chodzę ćwiczyć przeważnie do dwóch, trzech miejsc. Znam położenie urządzeń, więc moje ostatnie symptomy nie wpływały zbytnio na moje aktywności. Jednak pewnego dnia na sali zrobiono lekkie przemieszczenie, wyłączono z użytku część maszyn (problemy z elektroniką, wyświetlaczami). Kompletnie tego nie zauważyłam. Nie widziałam tablic z informacjami o wyłączeniu maszyn z użytku. Przed oczami miałam zachowany, jakby archiwalny obraz maszyn. Jako, iż nie było problemu z samymi urządzeniami, a z elektroniką, nie odczuwałam, że coś jest nie tak. Działałam automatycznie. W pewnym momencie starsza pani, która ćwiczyła obok, podeszła do mnie i próbowała mi coś wyjaśnić. Nie słyszałam jej. Początkowo odbierałam ją jako neutralny obiekt. Dopiero po chwili wróciła mi częściowo świadomość, by móc ją usłyszeć, by móc wstać, spojrzeć na urządzenie innym wzrokiem. Byłam zaskoczona! Zszokowana. Miałam dwa różne obrazy miejsca, w którym się znajduję! Dało mi to do myślenia.
Faktycznie jest tak, że ja raczej mam dla każdej rzeczy, każdego przedmiotu jego miejsce. Często działam automatycznie. Mam raczej te same schematy działania, kiedy jestem w domu. Mogę wówczas pozwolić sobie na „odloty”. Jednak, kiedy wychodzę na zewnątrz, do ludzi, w miejsca publiczne, do sklepu, do pracy, czuję się nieco, jakbym lunatykowała w zmiennym otoczeniu.
W ostatnich dniach byłam w Pradze. Nowe miejsca, nowe środowisko. Ciągłe zwiedzanie. Ciągłe przebywanie wśród ludzi. Ani na moment nie byłam sama. Miałam nadzieję, że nie odpłynę za bardzo. Generalnie byłam świadoma rzeczywistości. Jedynie dwa razy zaczęłam odpływać w restauracjach. By jakoś zatrzymać się w rzeczywistym świecie piłam alkohol i mnóstwo kawy. Pomogło, ale wiem, że to nie jest właściwa metoda zapobiegawcza.
Ten nowy stan rozbija mój dotychczasowy system działania. Przyznam, że czuję się, jakbym dopiero co przekroczyła bramę prowadzącą na następny poziom zaawansowania. Wróciły do mnie sny. Pełnią one teraz bardzo ważną funkcję – co noc otrzymuję nowe informacje, nowe wskazówki, wyjaśnienia. To daje mi poczucie wsparcia, za które jestem niezmiernie wdzięczna. Zdaję sobie sprawę z tego, że z zewnątrz wyglądam raczej jak randomowa osoba, raczej nie wyróżniam się szczególnie. Raczej nikt nie widzi, że wewnątrz mnie dzieje się wielka przemiana. To również nie daje mi usprawiedliwienia za moje zachowanie, za to, że przestaję tutaj „istnieć”.
Przy tym wszystkim jednak czuję spokój. Ogromny spokój. Błogość. Akceptację. Zrozumienie. Miłość. Wdzięczność.
Jestem też stale w fali ciepła i wewnętrznego żaru. Wciąż muszę pić wodę. Wciąż pojawiają się odczucia w ciele, ruchy w głowie, przemieszczające się bóle… Jednego dnia bardzo bolały mnie oba kciuki – na siłowni nie byłam w stanie utrzymać przedmiotów. Później otrzymałam w komentarzu do tejże sytuacji grafikę, która wyjaśniała, iż kciuki oznaczają ogień. Kundalini to ogień. Tego dnia płonęłam od środka. Pociłam się bardzo intensywnie.
Ktoś kiedyś powiedział, że moim oczom nie da się zrobić wyraźnego zdjęcia – są wiecznie przeszklone. Tak właśnie się czuję. Niezbyt wyraźnie. Dwa światy nachodzą na siebie. Rzeczywistość jest mniej zauważalna. Nachodzą na nią pewne obrazy, odczucia, nachodzą wizje. To, co wcześniej działo się podczas snu i medytacji, teraz dzieje się równolegle do stanu mojego zwyczajnego funkcjonowania.
W tym momencie również jestem w nowym trybie (2w1). Czuję przyjemne, intensywne wibracje w całym ciele (to ostatnio niemalże stałe uczucie, które czasem można też odczuć fizycznie dotykając mnie). Czuję gorąco, które promieniuje na zewnątrz. Czuję ciągłą potrzebę nawadniania – co kilka minut. W mojej głowie pojawiają się punktowe uciski. Stale zmieniają lokalizację. Słyszę elektryczny szum. Widzę jak przez mgłę. Pojawiają się różne myśli/głosy/obrazy, wskazówki. Teraz czuję rosnące ciśnienie w głowie i ucisk w części potylicznej po lewej stronie. Może to zabrzmi dziwnie, ale czuję jedność z urządzeniami elektrycznymi wokół. Słyszę elektryczność i sama czuję się elektrycznością. Czuję, że energia we mnie porusza się w kierunku, do góry.
Ćwiczę uważność. Pracuję nad nią.
Nowe symptomy przebudzenia duchowego prowadzą mnie ku światłu, lecz oddalają od innych. Na tyle odpłynęłam w nowy stan, że nie mam ochoty na głębsze kontakty międzyludzkie. Ucinam różne znajomości, ograniczam jedynie do kwestii niezbędnych. Jednocześnie zeszły ze mnie blokady. Już nie czuję: strachu, wstydu, stresu, nienawiści, oporu, niemożności realizacji czegoś. Mam wrażenie, że wszystko jest osiągalne – kwestią jest pewność celu.
Dla mnie głównym celem stał się wzrost duchowy. Tak też się dzieje. Chcę rozwijać się spirytualnie i jednocześnie móc na siebie zarabiać, by móc się utrzymać. To sprawia, że chcę doświadczać tych dwóch wymiarów (eteryczności i rzeczywistości) jednocześnie. To, co dzieje się teraz wykracza poza jakiekolwiek moje wyobrażenia. Jestem wdzięczna, że mam w tym prowadzenie. Pewność wsparcia.
Myślę, że jakiś czas temu wypisałabym kilkanaście o ile nie kilkadziesiąt punktów w odpowiedzi na pytanie, co bym chciała osiągnąć, do czego dążę. Teraz cel mam jeden, a wszystko inne jest w nim zawarte. Wzrost duchowy oznacza rozwój, wiedzę, miłość, spokój, radość, piękno, przyjemność, lekkość, siłę, witalność, obfitość, właściwe relacje… Wierzę, że skupienie na tym wyraźnym celu stworzy rzeczywistość bogatą w przytoczone dobra.